W tych latach za sprawą Boskiej Opatrzności spotkałem innego dobroczyńcę, ks. Józefa Cafasso z Castelnuovo d’Asti. Była to druga niedziela października i mieszkańcy Morialdo obchodzili święto Macierzyństwa Maryi. Było to święto patronki osiedla i wszyscy byli weseli i załatani. Na łąkach odbywały się zabawy i przedstawienia, występowali szarlatani i sztukmistrze.
Stałem oparty o drzwi kościoła, z dala od widowisk, gdy ujrzałem kleryka. Był niewielkiego wzrostu, miał błyszczące oczy i dobrą twarz. Zaciekawiony i zachwycony podszedłem do niego i powiedziałem:
– Jeśli chce ksiądz obejrzeć jakieś przedstawienie z okazji naszego święta, to proszę mi powiedzieć, a chętnie księdza zaprowadzę.
Spojrzał na mnie i bardzo uprzejmie zapytał mnie, ile mam lat, czy się uczę, czy przystąpiłem już do pierwszej Komunii, czy chodzę do spowiedzi i na lekcje katechizmu. Odpowiedziałem mu skwapliwie, a potem ponowiłem propozycję:
– Czy chce ksiądz obejrzeć jakieś przedstawienie?
– Mój drogi przyjacielu – odpowiedział – dla księży widowiskiem są obrządki kościelne. Im więcej ludzi uczestniczy w nich z miłością, tym więcej jest spektakli, które radują serce kapłana. Naszymi przyjemnościami są: Msza święta, Komunia i Spowiedź i z nich wypływa najgłębsza radość. Czekam, aż otworzą kościół.
Przełamując obawy, odpowiedziałem mu na to:
– To, co ksiądz mówi, to prawda, ale przecież jest czas na wszystko: na pójście do kościoła i na rozrywkę. Zaczął się śmiać, i dał mi odpowiedź, w której zawierał się jego program życiowy:
– Kto zostaje kapłanem, oddaje się Panu, i ze wszystkich rzeczy tego świata interesuje go tylko to, co może przynieść chwałę Bogu i służyć duszom ludzkim.
Przejęty szacunkiem, zapytałem go, jak się nazywa. Kleryk, który w słowach i w całej postawie tak głęboko przejawiał ducha Pana, nazywał się Józef Cafasso i był studentem pierwszego roku teologii. Zdałem sobie sprawę, że już wcześniej wielokrotnie słyszałem o nim, jako o młodym świętym.
(Wspomnienia Oratorium [fragm.], św. Jan Bosco)
Dodaj komentarz